Gdyby Zbigniew Boniek nie zdecydował się w ostatniej chwili zmienić selekcjonera i zastąpić Jerzego Brzęczka Paulo Sousą, jeden z nich w środę meldowałby się na zgrupowaniu Pogoni Szczecin w Opalenicy, a drugi zastanawiałby się, jak w nowym sezonie utrzymać niedawno wywalczone miejsce w wyjściowym składzie PAOK-u Saloniki.
Tymczasem portugalski szkoleniowiec postawił odważnie na Kacpra Kozłowskiego i Karola Świderskiego, a ci robią co w ich mocy, żeby odpłacić mu się wprowadzeniem biało-czerwonych do 1/8 finału mistrzostw Europy. Nazwisko Kacpra Kozłowskiego po sobotnim spotkaniu Polski z Hiszpanią przewinęło się przez łamy mediów z całego świata. I to nie tylko ze względu na dobrą grę i odwagę w grze przeciwko zespołowi z Półwyspu Iberyjskiego. Przede wszystkim pomocnik Pogoni Szczecin został najmłodszym graczem, który kiedykolwiek zagrał w finałach Euro, bijąc mający zaledwie sześć dni rekord Jude’a Bellinghama z meczu Anglii z Chorwacją. Tym, na co zwracają uwagę komentatorzy jest fakt, że „Koziołek” został rekordzistą niejako przy okazji - zagrał nie dlatego, żeby zostać najmłodszym, tylko ze względu na swoje umiejętności i możliwość wsparcia zespołu w trudnym momencie. Mający w dniu spotkania z „La Furia Roja” 17 lat i 246 dni zawodnik odciążył naszą obronę, bez kompleksów wchodząc w pojedynki z dużo bardziej doświadczonymi i utytułowanymi rywalami.
Wypadek, który pomógł mu dojrzeć
Patrząc na boiskowe poczynania Kozłowskiego i dojrzałość przed kamerami trudno uwierzyć, że ten chłopak nie ma nawet 18 lat. Na boiskach ekstraklasy zadebiutował jeszcze przed szesnastymi urodzinami, stając się najmłodszym piłkarzem na tym poziomie od przeszło 40 lat. Kiedy dziś przeczyta się komentarze kibiców pod informacją o jego debiucie w barwach Pogoni, można złapać się za głowę. „Hoyo-Kowalski [Daniel, obrońca Wisły Kraków, który niewiele wcześniej też zadebiutował w ekstraklasie przed 16. urodzinami - przyp.red] grał 4 mecze w pełnym wymiarze czasowym i dał radę, to jednak coś innego jak wbiec na boisko przeżegnać się i za chwilę zejść do szatni. Takie tam ciekawostki.” - pisał jeden z internautów. „Wpuszczony tylko po to, by pobić rekord. Beee” - dodawał drugi. „Ten 15-latek nie da rady w ekstraklasie, jest za młody, takie starzyki mu nogi połamią” - wróżył inny. Na szczęście te przepowiednie się nie sprawdziły, a Kozłowski nie stał się tylko statystyczną ciekawostką ze Szczecina. Choć niewiele brakowało, żeby los w niezwykle bolesny sposób przerwał tę obiecująco zapowiadającą się karierę. Połowa stycznia 2020 roku. Młodzi piłkarze Pogoni jadą na trening samochodem. Nagle z bocznej uliczki wyjeżdża samochód, kierowca nie zdążył zareagować. Zgrzyt blachy, uderzenie, krew. Kacper Kozłowski ucierpiał najmocniej, bo miejsce obok kierowcy przyjęło największy impet. Na miejscu pojawiła się karetka pogotowia. Młody piłkarz spędził 5 dni w szpitalu. Diagnoza nie była optymistyczna - złamanie trzech kręgów lędźwiowych kręgosłupa. Licznik występów w ekstraklasie zatrzymał się na czterech i taka sytuacja trwała przez ponad pół roku, kiedy „Koziołek” mozolnie dochodził do zdrowia. Zapowiadał, że wróci na boisko wygłodniały, ale chyba nikt się nie spodziewał, że ten apetyt zaprowadzi go aż na mistrzostwa Europy. Gdyby nie pandemia COVID-19, przez którą turniej przesunięto o rok, Kozłowski zamiast ścigać się z Koke czy Alvaro Moratą, ściskałby kciuki za biało-czerwonych w gabinetach fizjoterapeutów. Czy, gdyby nie wypadek, Kacper Kozłowski zadebiutowałby w kadrze jeszcze wcześniej? Czy może przyspieszona lekcja dojrzałości pomogła mu w przygotowaniu się mentalnym do gry na najwyższym poziomie? Sam zawodnik jest przekonany, że w życiu nie ma przypadków i patrząc na jego błyskawiczny rozwój nie wypada się z nim nie zgodzić. Zgadzają się z tym również szefowie największych klubów Europy, którzy z coraz większym zainteresowaniem śledzą poczynania kreatywnego pomocnika, pierwszego eksportowego produktu Akademii Pogoni Szczecin, z której, jak zapowiadają znawcy tematu, w najbliższym czasie na podbój Europy zawodnicy będą ruszać co najmniej tak często, jak z Lecha Poznań. O chęci kupienia „Koziołka” mówi się już w kontekście takich marek, jak Manchester United, Juventus, Borussia Dortmund czy FC Barcelona, choć dla samego zawodnika lepiej byłoby małymi krokami budować karierę, żeby nie pójść w ślady Bartosza Kapustki. Trzeba zachować spokój, w końcu bycie młodą gwiazdą niesie za sobą przynajmniej tyle samo ryzyk, co korzyści. Wie o tym inne odkrycie Paulo Sousy, Karol Świderski. Kibice szukali go w nocnych klubach „Świder” w ekstraklasie zadebiutował w barwach Jagiellonii Białystok będąc niewiele starszym od Kozłowskiego, bo miał wówczas 17 lat. Był filarem kolejnych kadr młodzieżowych, w których strzelał gole jak na zawołanie. W „Football Managerze” był jednym z największych polskich talentów, który błyskawicznie wyjeżdżał do zachodnich klubów. W świecie rzeczywistym już nie było aż tak różowo. Karol Świderski grał w Jagiellonii przez kolejne 4,5 sezonu, ani razu nie przekraczając granicy 5 goli na sezon w ekstraklasie. Często był zmiennikiem, wchodzącym na końcówki spotkań żeby odciążyć innych napastników. Z wielkiego talentu stał się niezłym ligowcem, a kibice Jagiellonii po słabszych występach zespołu doszukiwali się przyczyn w domniemanym imprezowym trybie życia Świderskiego. Jak wielu zawodników, którzy młodo trafiają do klubu, był na cenzurowanym u fanów, którzy wyjątkowo dokładnie śledzili jego poczynania. Od osób dobrze zorientowanych w temacie możemy jednak usłyszeć, że tak naprawdę Karol nigdy nie był na bakier z profesjonalizmem, a fani w ten sposób po prostu tłumaczyli sobie boiskowe niepowodzenia. Może zresztą zbyt długo zasiedział się w Białymstoku? Po wyjeździe do Grecji błyskawicznie wskoczył na wyższy poziom, co uparcie ignorował Jerzy Brzęczek. Paulo Sousa na szczęście dostrzegł umiejętności Świderskiego, który z marszu stał się jego wiernym żołnierzem, jak Krzysztof Mączyński w kadrze Adama Nawałki. Według bukmacherów z firmy Totolotek, są całkiem spore szanse, że Świderski nie tylko zagra w meczu Polski ze Szwecją, ale też, że da nam upragnionego gola, przybliżającego do wyjścia z grupy. Kursy na jego bramkę w Totolotku wynoszą 3.6, niższe są tylko na trafienia Roberta Lewandowskiego oraz Alexandra Isaka. - Na pewno zabrakło troszeczkę szczęścia, kilku centymetrów, żeby ona się jakoś inaczej odbiła od tego słupka i wpadła. Czasami taka jest piłka. Mam nadzieję, że to szczęście przyjdzie w następnym meczu - mówił po meczu z Hiszpanią na antenie TVP. Nawet jednak, jeśli Świderski zakończy z zerem na koncie, może być ogromnie pożytecznym zawodnikiem. Jego ambicja i umiejętność skutecznej gry pressingiem sprawia, że Robert Lewandowski ma znacznie więcej miejsca, a obrona rywali dużo trudniejsze zadanie. W meczu, który musimy wygrać, żeby wyjść z grupy, trudno sobie wyobrazić, żeby Sousa nie zdecydował się na grę dwoma napastnikami. A Świderski jest idealnym uzupełnieniem linii ataku pod nieobecność kontuzjowanych Arkadiusza Milika i Krzysztofa Piątka. Czy nasza kadra w kolejnym meczu o wszystko da radę niebywale solidnym Szwedom i wywalczy wymarzone trzy punkty? Tego nie wiedzą nawet bukmacherzy. Kursy na każde z rozstrzygnięć są bardzo zbliżone, choć w Totolotku minimalnym faworytem są Polacy.
źródło: Marcin Bratkowski, inf. prasowa
|
|