Z ptasim pojedynku lepszy Łabędź
W "ptasim" pojedynku Łabędź Widuchowa okazał się lepszy od Sokoła odnosząc na boisku w Różańsku zwycięstwo 1:3.
Przed meczem nie lada kłopot z zestawieniem drużyny miał trener Widuchowian - Tomasz Łapiński - nie mógł skorzystać z wielu doświadczonych zawodników. Zagrać nie mogli Roman i Zbyszek Wosiowie, Rafał Obała, Rafał Zięcik, Andrzej Kubicki i Miłosz Przygoda. Pole manewru zostało ograniczone do jedenastu zawodników przez co skład nabrał trochę eksperymentalnego charakteru. Zwłaszcza środek pomocy gdzie trener zdecydował się na mieszankę młodości z...młodością, a na tej pozycji po raz pierwszy zagrali Darek Obała i ściągnięty z juniorów Szymek Wełpa. Na początku był chaos - to zdanie z greckiej mitologii, choć ma już ładnych parę lat dobrze opisuje to co działo się na początku meczu w Różańsku. Z chaosu wyłonił się Darek Obała, który po krótkiej wymianie podań wypuścił w bój Kamila Kutasiewicza. Kamil nie namyślając się długo wrzucił piąty bieg, a że depnięcie ma lepsze niż Mitsubishi Colt, którym czasem jeździmy na mecze, już po paru metrach obrońca mógł tylko oglądać jego plecy. Najwyraźniej nie spodobał mu się ten widok, bo wyciął Kamila równo z trawą. Ponieważ było to w polu karnym, sędzia wskazał na wapno. Do wykonywania jedenastki podszedł sam poszkodowany i nie dał szans bramkarzowi gospodarzy, wyprowadzając Łabędzia na prowadzenie. Ten gol podrażnił ambicję Sokoła. Zaczęli grać agresywniej i osiągnęli nieznaczną przewagę. Ze środka pola co chwilę szybowały piłki w kierunku napastników z Różańska. Po którymś z kolei takim zagraniu piłka znalazła lukę pomiędzy defensorami Łabędzia, przez co napastnik Różańska stanął oko w oko z bramkarzem Wojtkiem Macochą i mocnym strzałem umieścił piłkę w siatce. W tej części gry Sokół stworzył sobie jeszcze dwie podobne sytuacje, ale w jednym przypadku przyczajonego tygrysa odkrył w sobie Wojtek Maciocha intuicyjnie broniąc w sytuacji 1 na 1, a w drugim przypadku ujawnił się ukryty smok - Michał Drzewiecki, który wyskoczył zza pleców napastnika i uniemożliwił mu oddanie skutecznego strzału. Na te groźne sytuacje Łabędź odpowiedział bramką, przejawiającego tego dnia olbrzymią ochotę do gry Maćka Drzewieckiego. Tej ochoty nie zmniejszył nawet fakt, że sędzia, z sobie tylko znanych powodów, nie uznał tej bramki. Przed przerwą Łabędź miał jeszcze jedną dogodną sytuację - po udanym pressingu na czystą pozycję w polu karnym wyszedł Kamil Kutasiewicz, ale nie dogadał się z piłką, która o jeden raz za dużo podskoczyła na trawie, przez co strzał Kamil oddał z piszczela a piłka przeleciała obok bramki. Rezultat 1:1 utrzymał się do przerwy. Po przerwie obraz gry nie uległ zmianie. Widoczna była różnica w kulturze gry - Łabędź próbował rozgrywać piłkę po ziemi w strefie obronnej i środkowej, natomiast Sokół kierował długie piłki w kierunku swoich napastników licząc na ich dobry drybling. Nie oznacza to, że Łabędź nie próbował tego dnia grania długą piłką. Po jednym takim zagraniu z obrony od Łukasza Karapulki i zgraniu głową - Kamil Kutasiewicz ładnym technicznym strzałem posłał piłkę nad wybiegającym bramkarzem, po raz drugi wyprowadzając Łabędzia na prowadzenie. Podanie od Łukasza było bardzo dobre, choć jak on sam mówił - nie tam kierował piłkę. Potwierdziło się stare piłkarskie porzekadło - "co zejdzie to wejdzie". Po zdobyciu tej bramki Łabędź kontrolował grę czego wyrazem była trzecia bramka Kamila - tym razem nieuznana. Moment zwrotny meczu przyszedł, gdy przypominający tego dnia króliczka z Duracella Maciek Drzewiecki o jeden raz za dużo udowodnił, że nie jest z tych co dają sobie w kaszę dmuchać i po kontrowersyjnym spięciu w polu karnym został usunięty z boiska w wyniku otrzymania drugiej żółtej kartki. Inicjatywę przejął Sokół, który co rusz zatrudniał bramkarza i obronę Łabędzia, ale zapora złożona z Michała "żelazne płuco" (na razie jedno) Drzewieckiego, Dawida Zięcika, który niejednego "Goliata" zniechęcił do gry, a także asekurującego ich Łukasza Karapulki i czyszczącego przedpole Szymka Wełpy, tego dnia nie miała już pęknąć. Dość nieoczekiwanie, grając w osłabieniu, Łabędź zdołał sobie stworzyć stuprocentową sytuację - po raz kolejny Darek Obała popisał się ładnym penetrującym podaniem, dzięki czemu znalazłem się w sytuacji 1 na 1 z bramkarzem Sokoła, który nie zrozumiał, że ma wyjść z bramki i dać się przelobować. W tym okresie gry Łabędź próbował wyprowadzać kontry skrzydłami, gdzie aktywni byli Piotrek Romański i Mateusz Sawicki. Po jednej takiej kontrze i faulu najpierw na Sawickim, a potem na Kutasiewiczu liczebność na boisku została wyrównana, ponieważ w konsekwencji drugiej żółtej kartki opuścił je jeden z zawodników Sokoła. Po chwili na boisku było już tylko 18 zawodników, gdy z boiska został usunięty dobrze grający tego dnia Mateusz Sawicki oraz kryjący go zawodnik Różańska, który nie mógł się powstrzymać od sprawdzenia pięścią napięcia mięśni brzucha Mateusza (2xżółta). Swoją szansę na gola miał tego dnia również Piotrek Romański, który pokazał, że w Łabędziu nie tylko Kamil Kutasiewicz może się ścigać z końmi, ale będąc już w polu karnym minimalnie za mocno wypuścił sobie piłkę, do której dopadł bramkarz. Wisienką na torcie tego meczu był trzeci gol dla Łabędzia autorstwa Łukasza Karapulki. Karaś przypomniał kibicom, że w okręgówce niewielu jest zawodników, którzy potrafią tak jak on z rzutu wolnego wystrzelić banana. Piękny strzał z wolnego z około 25 metrów ustalił wynik meczu. Oby w następnych meczach Karaś uraczył zawsze-głodnych bramek kibiców całą kiścią takich bananów. relacjďż˝ dodaďż˝: Grucha |
|