Zadecydowała trzecia kwarta
Przegrane zbiórki, duża liczba strat oraz niska skuteczność z rzutów wolnych, to główne przyczyny porażki AZS z Polonią Warszawa. - To nie Polonia wygrała, a my przegraliśmy - przyznał Mariusz Karol. Nie pomógł nawet najlepszy od dłuższego czasu mecz Grzegorza Arabasa, który zdobył 22 punkty. Obrońca zastąpił w pierwszej piątce Mirosława Łopatkę i szybko odwdzięczył się trenerowi za zaufanie, już w pierwszej kwarcie zdobywając 9 pkt. (2x3). Mecz rozpoczął się jednak od dwóch dynamicznych akcji Winsome'a Fraziera (2+1 i 2+0), po których Akademicy prowadzili 5:0, a gospodarze mieli na koncie dwa faule. W 2. minucie był już jednak remis i do końca kwarty trwała walka kosz za kosz.
Grę Polonii ciągnął w tej części głównie Harding Nana, który raził Akademików zarówno zza łuku, jak i spod kosza (13 pkt. w I kwarcie, 31 pkt., 14 zb. w całym meczu). Po stronie AZS kroku próbowali mu dotrzymywać wspomniani: Arabas i Frazier (11 pkt., 2x3 w I kwarcie) oraz George Reese, który do 9 oczek dorzucił jeszcze 3 asysty. Po 10 min. był remis 29:29. Druga odsłona nie była już tak efektowna, a obie drużyny grały bardzo chaotycznie. Jednocześnie nadal wyrównanie i po 20 min. Akademicy prowadzili 43:42. O ile jednak zagrożeniem dla AZS byli niemal wszyscy gracze Polonii, to wśród koszalinian punktowali wciąż ci sami zawodnicy. Kompletnie zagubiony wydawał się Slavisa Bogavac - po 3 pkt. i faule, 4 straty - i mimo 6 zbiórek na trzecią kwartę już nie wyszedł. Zastąpił go Mirosław Łopatka, a Serb wrócił na parkiet dopiero w połowie ostatniej odsłony. Paradoksalnie jednak, to właśnie w trzeciej kwarcie Akademikom uciekło zwycięstwo. Kolejne trójki Nany, wspieranego przez Nowakowskiego i Hinsona, do tego agresywna walka na tablicach pozwoliły polonistom w 26. minucie uzyskać najwyższą przewagę w meczu (60:46). Zadanie ułatwiali im także goście, często oddając piłkę wprost w ręce przeciwników (14 strat w całym meczu). Wprawdzie AZS próbował wrócić do gry trójkami Milicicia i Fraziera, ale stratę na koniec kwarty udało się zredukować tylko do 13 punktów. Nie pomogła nawet aktywna gra na atakowanej tablicy Mirosława Łopatki, który jedną ze swoich akcji ponawiał trzy razy. Poloniści grali w ten sposób dużo częściej, w całym meczu zbierając aż 14 piłek więcej. Przed ostatnią kwartą wynik brzmiał 70:57 i gospodarzom najwyraźniej wydawało się, że wygraną mają już w kieszeni. Akademicy jednak po raz kolejny pokazali charakter. Na ostatnie 10 minut wyszli niezwykle zmotywowani i w połowie tej odsłony - po serii 14:4 - tracili do rywali już tylko 3 oczka. Wtedy jednak warszawianie znów zaczęli trafiać 'trójki'. Wprawdzie w obronie często musieli ratować się faulami, ale tego dnia była to dobra taktyka, gdyż Akademicy wyjątkowo nie trafiali z linii (19/30). W decydujących minutach dwa takie rzuty przestrzelił nawet George Reese. Amerykański skrzydłowy ani na moment nie zszedł z parkietu i to mógł być jeden z powodów, dla których zadrżała mu ręka. Po tej sytuacji Poloniści odskoczyli na 10 punktów i mimo dwóch kolejnych 'trójek' Fraziera kontrolowali wynik już do końca, ostatecznie zwyciężając 89:82. - To nie tyle gospodarze ten mecz wygrali, co my go przegraliśmy - skwitował rozgoryczony Mariusz Karol. - Wprawdzie plan minimum na styczeń zrealizowaliśmy i mamy dwa zwycięstwa, ale jeśli chcemy jeszcze poważnie myśleć o tym sezonie, to niezbędne są nam wzmocnienia. Tym bardziej więc cieszy, że był to ostatni mecz przed otwarciem okienka transferowego. W lutym drużynę wzmocni przynajmniej Grady Reynolds, który od tygodnia jest już w Koszalinie.
�r�d�o: azs.koszalin.pl
relacjďż˝ dodaďż˝: Bengoro |
|