Gwardia Koszalin punktuje mimo przeciwności losu
Gdybyśmy mieli stwierdzić przed sezonem, w jakich nastrojach przystąpimy do opisania poczynań Gwardii Koszalin w rundzie jesiennej, pewnie postawilibyśmy na mnóstwo gorzkich słów, raz po raz wylewających się po kolejnych porażkach bardzo mocno odmłodzonego koszalińskiego zespołu. Tymczasem jest... umiarkowanie optymistycznie.
Miejsce ponad strefą spadkową, które przed sezonem wydawało się mrzonką, stało się realne. Oczywiście nie można popadać w euforię, zresztą taki stan po zdobyciu piętnastu punktów w siedemnastu spotkaniach byłby sporym nadużyciem, ale należy docenić pracę, jaką - na przekór wszystkiemu, na czele z problemami organizacyjnymi - wykonali piłkarze, trenerzy i działacze.
Przecież nie jest tajemnicą skrywaną w sejfie kilka metrów pod ziemią, że Gwardia płaci sporą cenę za nie tak dawne, drugoligowe czasy, gdzie brakowało wszystkiego - ze stadionem na czele - co najlepiej obrazuje przykład lekarza. Lekarza z drugoligowymi papierami, którego w Koszalinie nie było, więc koniecznym okazało się sięgnięcie po posiłki z Kołobrzegu. Mówimy o przykładzie może i najzabawniejszym, może i najbardziej działającym na wyobraźnie, ale druga liga - z perspektywy czasu -okazała się zbyt wysokim progiem. Nie do przeskoczenia przy takiej a nie innej sytuacji, przy takim a nie innym budżecie (faktem jest, że miasto nie wywiązało się z pieniędzy, które obiecało na drugą ligę, zapewniając jedynie część dotacji) i przy takich a nie innych możliwościach.
- Często zadajemy sobie teraz w naszych wewnętrznych dyskusjach pytanie, czy warto było walczyć o tę drugą ligę - zastanawiał się nie tak dawno Jarosław Burzak, prezes Gwardii. - Zostaliśmy z kosztami finansowymi, które nie zostały pokryte. Staraliśmy się za wszelką cenę podołać wymogom i utrzymać na szczeblu centralnym, tak naprawdę oba te cele nam się nie udały. Moja odpowiedź jest jednak jasna - gdyby trzeba było spróbować jeszcze raz, też byśmy spróbowali. Takie okazje mogą się wydarzyć raz w życiu. Trzeba wziąć byka za rogi, zmierzyć się z wyzwaniem. Nie byliśmy przygotowani do awansu, mieliśmy bardzo mało czasu na przystosowanie się do nowych wymogów. Bardzo chcieliśmy poradzić sobie z tym sportowo. Gorzej, że druga liga przy okazji odbiła się czkawką i ma na Gwardię silne oddziaływanie do dziś. Dość powiedzieć, że przed obecnym sezonem - zaraz po utrzymaniu w trzeciej lidze, gdy drużynę po Tadeuszu Żakiecie przejął Wojciech Polakowski - na spotkaniu zarządu rozważano, by nie przystąpić do rozgrywek i wystartować w lidze okręgowej. W założeniu żeby nie ryzykować zadłużenia. Więcej: ten pomysł miał wielu zwolenników, lecz koniec końców spróbowano powalczyć. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że kadrę lepiono z czego się dało. Kilku zawodników - Hartleb, Wojciechowski, Maciąg czy Ginter - zostało, kilku graczy przyszło z regionu, Krauze dogadał się jeszcze za czasów Polakowskiego, drużynę wzmocniła również spora liczba juniorów. No i w okresie przygotowawczym zmienił się trener. Za Polakowskim ciągnęły się sprawy z zeszłego sezonu - konkretnie praca w dwóch klubach podczas jednej rundy, za co Gwardia została ukarana karą finansową - więc drużynę przejął Łukasz Drożdżal. Człowiek związany z Gwardią, który - co widać na każdym kroku - klubem żyje, w klub jest zaangażowany emocjonalnie. Ale i człowiek bez większego doświadczenia na tym szczeblu(jeżeli chodzi o czasy po reorganizacji rozgrywek), bo mówimy jedynie o jednej rundzie w Leśniku Manowo. Wątpliwości było mnóstwo, tymczasem oceniając pracę Łukasza Drożdżala z młodą, koszalińską drużyną (przykład: w pierwszym składzie podczas wygranego 2:1 spotkania z Sokołem Kleczew wyszło ośmiu młodzieżowców, a kapitanem był 18-latek) trzeba przyznać, że jest ona... no właśnie, umiarkowanie optymistyczna. Przede wszystkim: w drużynie czuć chemię. Czuć atmosferę, widać zaangażowanie i chęć walki. O tym zresztą trener na każdym kroku wspomina - piłkarsko to może nie jest szczyt marzeń, ale nie da się zarzucić tym chłopakom, że nie walczą. Że nie trenują dzień w dzień, że na boisku - no, może oprócz kilku przestojów, jak ostatnio ze Środą Wielkopolską - nie zostawiają serca. A niedawny mecz z Sokołem Kleczew pokazał przecież, że co jak co, ale w tej lidze liczy się w dużej mierze serce i zaangażowanie właśnie. Możesz odstawać piłkarsko, możesz być gorszy technicznie, ale jeśli walczysz, to dostaniesz nagrodę. Gwardia walczyła, co zaowocowało bramką wyrównującą tuż przed przerwą i zwycięskim trafieniem Cezarego Bacia w doliczonym czasie gry. I tutaj małe wtrącenie: Bać jest przykładem tego, jak wyglądały latem transfery Gwardii. Gracz Leśnika Manowo, który nie miał pewnego miejsca w składzie czwartoligowca. Ale kogo miała brać Gwardia, skoro nawet w Leśniku zdarzali się piłkarze, którzy woleli zostać w Manowie niż iść na grząski - przede wszystkim finansowo - teren w Koszalinie. Przychodził, kto mógł, nawet gracz z A-klasy. Ale koniec końców z tego wszystkiego stworzyła się drużyna, którą ciągnął Sebastian Ginter, jasne, ale najmocniejszym punktem koszalinian okazał się kolektyw. Nie można przesadzać, bo Gwardia nie zasłużyła na pochwałę za pochwałą, ale runda jesienna przyniosła sporo pozytywnych momentów, czego najlepszym zwieńczeniem remis 2:2 w Stężycy. Z Radunią, która ściąga piłkarzy z całej Polski, zawodnikom pierwszego składu płaci w granicach 10-12 tysięcy złotych miesięcznie (jednemu nawet jeszcze więcej), a jednak nie potrafi przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść, gdy przyjeżdża tak ambitny zespół. Przecież nawet te domowe mecze z walczącymi o awans Kotwicą Kołobrzeg, KKS-em Kalisz i Mieszkiem Gniezno. W porządku, mecz z Mieszkiem - co zauważył również Łukasz Drożdżal na pomeczowej konferencji prasowej - był najsłabszy, ale dwa pozostałe? Wybieganie, pełna motywacja, trudności sprawiane faworyzowanym rywalom i porażki po błędach indywidualnych. Oczywiście, Gwardia miewała mecze słabe lub bardzo słabe, gdy na stadionie padało dość otwarcie, że dziesięć-dwadzieścia lat temu żaden z obecnych zawodników tego zespołu nie załapałby się nawet na ławkę rezerwowych (przykłady pierwsze z brzegu: Unia Janikowo u siebie, Chemik Police na wyjeździe, nawet ta ostatnia Polonia Środa Wielkopolska). W kilku zapunktowała szczęśliwie. Ale przed sezonem dość popularną opinią było, że tylko zdobycie co najmniej piętnastu punktów pozwoli realnie myśleć o walce o utrzymanie. Gwardia piętnaście punktów zdobyła, rundę skończyła nad kreską, więc nadzieje są. Muszą być. Kilku piłkarzy pokazało się z naprawdę bardzo dobrej strony, taki Mateusz Piotrowski udowodnił, że w przyszłości może stać się naprawdę solidnym środkowym pomocnikiem gdzieś wyżej niż tylko w trzeciej lidze. Wspomniany Ginter tak samo, Krauze... No, moglibyśmy wrzucić jeszcze z dwa-trzy nazwiska, ale zostańmy przy tym kolektywie. Co dalej? Nie ma co ukrywać, że bez wzmocnień tego utrzymania prawdopodobnie nie będzie. Z naciskiem na 'prawdopodobnie', ale ambicja ambicją, jednak mimo wszystko trudno myśleć o utrzymaniu w lidze, jeśli cały sezon grałoby się bez napastnika, a z przodu musieliby biegać Ginter czy środkowy obrońca Krauze. Znalezienie napastnika powinno być priorytetem, mówi się też o poszukiwaniach ofensywnego pomocnika. Na pewno Gwardia rozważy wiele opcji, ale drużynę wciąż będą tworzyć przede wszystkim młodzi, w większości wychowankowie. Punktów trzeba będzie zdobyć więcej niż piętnaście, a terminarz jest trudny. Ale skończona ponad strefą spadkową runda jesienna dała nadzieję.
ďż˝rďż˝dďż˝o: Norbert Skórzewski
relacjďż˝ dodaďż˝: norbert1998 |